Tuesday, December 4, 2012

Madagaskar – kulinaria króla Juliana! Część II



W tej malej wiosce pewna brytyjska organizacja podjęła parę lat temu próbę współpracy z lokalną ludnością, w celu odwrócenia negatywnego trendu degradacji rafy i ratowania zagrożonych gatunków. Ludzie tu żyją bardzo biednie i w prymitywnych warunkach. Domki we wiosce są zbudowane z gałęzi, nie ma wody ani toalet. Żyje się z tego, co można złowić w morzu, ścina się lasy mangrowe aby wybudować chatki i ugotować obiad, a potrzeby załatwia się na plaży. A że nie ma żadnej edukacji rodzinnej, społeczność rośnie w zastraszającym tempie, co powoduje zwiększone zapotrzebowanie na jedzenie, a co za tym idzie, nacisk na morze i środowisko. Kobiety tutaj rodzą po kilkanaścioro dzieci, średnia to ponad 9 na kobietę – rekordzistka ma ich aż 29. Rodzi się też w bardzo młodym wieku - najmłodsza dziewczynka, która została matką w tej wiosce, miała 8 lat!! Jeden z projektów, który tam jest prowadzony, to właśnie między innymi edukacja seksualna, dostęp do środków antykoncepcyjnych, pomoc przy higienicznych porodach, edukacja dotycząca higieny codziennej itp.

To wszystko jest powiązane z budowaniem świadomości o tym, w jaki sposób rozwój wioski, oraz ilość i sposób połowu, wpływa na zasoby morza. Na szczęście współpraca z wioską układa się fantastycznie, a inicjatywa rozlewa się na sąsiednie wioski. Rada seniorów w kilku wioskach postanowiła założyć pierwszy w tym rejonie społecznie zarządzany obszar ochrony środowiska, o pięknej nazwie Velondriake, co w lokalnym języku znaczy „żyć z morzem”. W 2008 roku przewodniczący rady Velondriake, Mr. Roger Samba, został uhonorowany przez WWF nagrodą Getty Prize for Conservation, tzw. środowiskowym „Noblem”. Dziś cały obszar zarządzany jest lokalnym prawem zwanym Dina, i trwają negocjacje z rządem Madagaskaru, aby to prawo zrobić oficjalnym, państwowym, i objąć nim całą wyspę. Więcej o Velondriake przeczytasz tu: http://velondriake.org


Organizacja, z którą pojechałam, pełni funkcje łącznika badawczego i edukatora dla plemienia Vezu, które zamieszkuje ten region wyspy. Uczy na przykład ludność hodować ogórki morskie, zamiast wyławiać te z morza, zakładają małe rezerwaty przybrzeżne, aby umożliwić zagrożonym organizmom regeneracje i przyrost. Monitorują zagrożoną wymarnięciu odmianę żółwi, które są tu od dawna zabijane dla mięsa lub handlu, oraz połów rekinów i żółwi morskich. Wykonują mappingi raf koralowych, sprawdzając, jak się zmienia jej kompozycja, jakie korale lub ryby zanikają, a co się nadmiernie rozwija lub ma się dobrze. Na podstawie tego przygotowują raporty o jej stanie, które miedzy innymi są przekazywane do WWF i ONZ.

I tu właśnie znalazła się rola dla mnie i paru innych szaleńców nurkowych, którzy codziennie o godzinie 6 rano wskakiwali do wody aby zapisywać swoje spostrzeżenia. Myślałam, że po tylu latach nurkowania znam się na odmianach ryb i korali, ale nieźle musieliśmy tu wkuwać :-). Czasem po ośmiu godzinach non stop w mokrej piance, wskakując i wyskakując z łodzi, licząc rybki i spisując odmiany, człowiek nie wiedział, którędy do śpiwora. A warunki życia były bardzo prymitywne.


Mieszkaliśmy w małych drewnianych chatkach na skarpie przy plaży. Prąd był przez dwie godziny rano i trzy wieczorem, a woda z kranu tylko zimna, w połowie odsolona morska, a działała tylko kiedy był włączony agregat. A że były problemy, aby w te odległe miejsce dostarczyć benzynę do agregatu, czasem przez parę nic z kranu nie płynęło. Trzeba było się zadowolić tym, że podczas nurkowania ciało było myte, i ewentualnie domywać się wodą z wiadra! W chatkach oczywiście mnóstwo współlokatorów, np. mrówki, karaluchy, ogromne stonogi..... i szczury. I te ostatnie były najgorsze, bo po prostu w nocy przeszkadzały i nie dawały spać. Były dość małe i nawet słodkie, ale robiły dużo hałasu. A dla zmęczonego nurkowaniem człowieka spokojny sen był najważniejszy. Lubiły czasem się przejść po śpiącym człowieku, co było dość wkurzające. Szperały w torbach w poszukiwaniu za jedzeniem. Pewnej nocy obudziłam się, bo miałam uczucie prześladowania. Otwieram oczy, a obok mojej głowy siedzi mały szczurek i się we mnie wpatruje :-) Ale jednej nocy obudziłam się gdy jeden mnie ugryzł w mały palec od ręki - chyba sprawdzał, czy to jakiś jadalny orzeszek!! :-). I wtedy powiedziałam sobie, że już dosyć, i wyprowadziłam się z materacem i śpiworem na ganek. Tam mi przynajmniej przeszkadzał tylko wszechobecny piach, i kozy, które po wiosce chodziły luzem w ciągłym poszukiwaniu czegoś do jedzenia. A wieczorem usypiał mnie szum fal….



…. to be continued


2 comments:

  1. musiała być fantastyczna przygoda

    ReplyDelete
  2. Niesamowite... czytalam jednym tchem i az w glowie sie nie chce zmiescic, jak bardzo roznorodną jestesmy planetą. Jaki ogrom wysilku i pieniedzy trzeba by wlozyc w ratowanie tego zakątka swiata. Swoja drogą, spanie w towarzystwie szczurow i karaluchow to niezle wyzwanie, nawet dla wolontariusza,ktory nie spodziewa sie pięciogwiazdkowego hotelu.Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.

    ReplyDelete