Tuesday, December 18, 2012

Julskinka – korona na szwedzkim stole wigilijnym!!


Często w moim życiu otrzymuje pytanie, w jaki sposób w naszej rodzinie obchodzi się święta, po polsku, czy po szwedzku. U nas zawsze było po polsku, ale może to też się wiązało z tym, że jedzenie szwedzkie mieliśmy na co dzień, a pierogi i inne pyszności tylko raz do roku. Gdy bylam mała nie było bodajże polskich sklepów w Szwecji, a twaróg na sernik lub pierogi był nie do kupienia w zwykłych sklepach. Moja mama znalazła więc własną metodę. Kupowała szwedzki filmjölk w sklepie (filmjölk to coś podobnego do jogurtu/kefiru). Później to gotowała, cedzakiem zdejmowała serwatkę, która się zbierała, i wkładała do specjalnego lnianego stelaża. I tak po parugodzinnym ocieknięciu powstawał twaróg, z którego można było zrobić sernik lub pierogi ruskie. Ale jak już pewnie się domyśliliście, procedura ta byla bardzo czasochłonna, więc na taką prace mama pozwalała sobie tylko raz lub dwa razy do roku. Wtedy cała rodzina siadała przy stole, i godzinami lepiliśmy pierogi w hurtowych ilościach, po czym mama je zamrażała. Tak samo z uszkami, od tych to ja byłam specjalistką, bo małymi paluszkami lepiłam je w ekspresowym tempie. I do dziś jest to jedna z moich ulubionych potraw! Moi rodzice się ze mnie śmieją, że jadam uszka zaróżowione barszczem, a nie barszcz z uszkami :-)

A więc u nas na stole raczej było po polsku, ale teraz, przy bardziej mieszanej rodzinie, łączymy obie tradycje. A więc są zarówno köttbullar, julskinka i julkorv, jak i barszcz, pierogi i kluski z makiem. Na köttbullar już wam podawałam przepis, a kiełbaski będą za parę dni – bo już się umówiłam ze znajomymi na wspólne przygotowywanie. A więc dzis przedstawię wam przepis na najważniejsze danie na szwedzkim stole wigilijnym - julskinka - szynka swiąteczna!

Proces zwykle zaczyna się od peklowania. W Szwecji można kupić gotowe, peklowane szynki w każdym sklepie spożywczym. W erze mody na gotowanie i zdrową żywność, co raz częstsze jest jednak własne peklowanie.
 

Peklowanie – to proces technologiczny polegający na działaniu solanki lub mieszanki peklującej na mięso. Efektem tego procesu jest utrwalanie barwy, wytworzenie charakterystycznego smaku i zapachu mięsa oraz przedłużenie trwałości produktu poprzez hamowanie wzrostu bakterii chorobotwórczych i gnilnych. Najzwyklejsze jest peklowanie mokre, a więc peklowanie roztworem mieszanki peklującej, która jest nazywana solanką.

W Szwecji szynkę świąteczną pekluje się metodą zalewową: mięso układa się w naczyniach bądź
specjalnych basenach peklowniczych i następnie zalewa solanką. Oprócz tradycyjnych składników solanki, a więc oczywiscie soli, w Szwecji dodaje się często też odrobinę cukru. Cukier też zapewnia działania konserwujące, no i smak. Peklowanie może czasem być wykonane przez pocieranie mięsa z mieszaniną cukru i soli, ale najczęściej odbywa się to przez zagotowanie wody z solą i cukrem. Po ostygnięciu wkłada się szynkę (aby trzymala ksztalt, wczesniej wypada ją ładnie związać), przyciska czymś ciężkim aby cała była zanurzona, i zostawia w lodówce przynajmniej na noc. Ale może poleżeć nawet dlużej.
 

Julskinka

Gdy nasza szynka już jest zapeklowana, musimy ją upiec. 

Opłucz szynke w zimnej wodzie. Zostaw siatkę. Włóż szynkę do żaroodpornego naczynia, skórką do góry. Wbij w nią termometr do mięsa, w sam środek. Tylko proszę, nie taki elektroniczny, plastikowy, bo jeszcze się stopi :-). Ma być porządny, metalowy. Piecz szynkę w dolnej części piekarnika w 175 stopniach, aż termometr będzie pokazywał 75 stopni. Tak z grubsza będzie to trwało około 70 minut na każdy kilogram szynki. Wyjmij szynkę i ostudź lekko, po czym usuń siatkę oraz skórkę. Teraz czas, aby ją przypiec, i dodać trochę pysznego, swiątecznego smaku. A więc przygotowujemy marynatę musztardową. W tym celu zmieszaj 1 duże żóltko i 3 lyżki musztardy, i wysmaruj tym góre szynki. Posyp bułką tartą. Jeżeli chcesz, możesz powbijać goździki lub gałązki rozmarynu. Dodadzą smaku i pieknego wyglądu. Griluj w górnej części piekarnika w 200 stopniach przez około 10-15 minut.

Schłodź szynke szybko, bo nie jada się jej na gorąco. Więc najlepiej wystaw na balkon lub taras, bo w lodówce najczęściej nie ma miejsca, a w dodatku wkładając gorące naczynie do lodówki, możesz zepsuć inne potrawy w niej przechowywane. Podawaj pokrojoną w grube plasterki, ze słodką, gruboziarnistą musztardą.
 
God Jul!!
 
 

Friday, December 14, 2012

Julgodis – tysiące odsłon słodkich pyszności!

 

Na gwiazdkę w Szwecji tradycyjnie robi się własnoręcznie cukierki. Dla mnie w dzieciństwie zawsze to wydawało się bardzo normalne, dopiero ostatnio zauważyłam, że chyba Szwecja jest dość wyjątkowa pod tym względem. Owszem, we wielu krajach się robi słodycze na Święta, ale skala, na jaką produkuje się je w szwedzkich domach moim zdaniem jest wyjątkowa. I do tego jaka cukierkowa rozmaitość – trufle w różnych smakach, kolorach i kształtach, fudge taki siaki i owaki, pralinki z tym lub tamtym…. W Internecie i gazetach aż roi się od przepisów o tej porze roku, człowiek nie wie, za co się zabrać! W każdym bądź razie są to zawsze przepisy bardzo proste, raczej szybkie, i superwdzięczne!

Polecam, szczególnie ogromną frajdą jest to dla dzieciaków w rodzinie!!

Trufle Szafranowe - 30 szt

4 godziny wraz z chłodzeniem
1 1/2 szklanki śmietanki kremówki
1 opakowanie szafranu (0,5 g)
150 g gorzkiej czekolady, 70%
30 g masła
250 g białej czekolady

Zagotuj śmietanę z szafranem i odstaw na chwilę. Posiekaj drobno ciemną czekoladę, a następnie rozgrzej śmietankę ponownie i polej nią posiekaną czekoladę. Gdy masa stanie się gładka dodaj masło. Przykryj i postaw do lodówki na parę godzin, aby masa zesztywniała.
Wyjmij z lodówki i uturlaj małe kulki. Włóż ponownie na chwile do lodówki. W miedzy czasie połam białą czekoladę i roztop ją w mikrofali lub na parze.
Zanurzyć kulki w białej czekoladzie. Jak czekolada stężeje, zanurz je ponownie. Gotowe!!

Trufle z Grzanym Winem Glögg - 20 szt (dla cierpliwych, bo masę trzeba przygotować dzień wczesniej)

¾ dl bitej śmietany
0,5 dl grzanego wina Glögg (szwedzka wersja do kupienia np. w sklepach IKEA lub Duka)
2 łyżki cukru Muscovado
175 g gorzkiej czekolady, 70% zawartości kakao
25 g masła

Kakao w proszku do dekoracji


Zagotuj śmietankę i grzane wino w rondelku. Dodaj stopniowo cukier. Doprowadź do wrzenia. Posiekaj czekoladę. Zdejmij z ognia i wymieszaj z czekoladą. Dodaj masło i wymieszaj na gładką masę. Napełnij rękaw cukierniczy i pozostaw na jeden dzień w temperaturze pokojowej. Wyciskaj na blachę masę kawałki masy. Pozostaw w pokojowej temperaturze na 2-3 godziny, a ostatnie 10 minut wstaw do lodówki. Uformuj okrągłe trufle i uturlaj je w kakao w proszku. Jeżeli nie zjesz wszystkich na raz, to radze przechowywać w chłodnym miejscu.

Śnieżne kulki - 35 szt

100 gr masła (temperatura pokojowa)
1 dl cukru pudru
1 łyżeczka wanilii
1 dl płatków kokosowego
3 dl płatków owsianych
1 łyżka wody
starta skórka i sok z 1 limonki

Płatki kokosowe do dekoracji

Wymieszaj masło i cukier. Wymieszaj z wanilią, płatkami kokosowymi, płatkami owsianymi, wodą, skórką i sokiem z limonki. Schłodź masę w lodówce, po czym uformuj kuleczki i uturlaj w płatkach kokosowych. Przechowuj w lodówce lub zamrażarce.

Smaklig spis!


Thursday, December 13, 2012

Lussekatter - szafranowe cudeńka na Święto Świętej Łucji


Jedna z najpiękniejszych szwedzkich tradycji odbywa się w grudniu, a dokładnie 13 grudnia. A więc dziś!! Jest to Święto Świętej Łucji, Sankta Lucia. Przed 1753 rokiem w Szwecji używano kalendarza juliańskiego, według którego akurat na 13 grudnia przypadała najciemniejsza noc w roku i najkrótszy dzien.

O pochodzeniu szwedzkiej Łucji krąży dużo legend, ale nie ma pewności, skąd ta tradycja dokładnie się pojawiła. Jedna z wersji mówi, że przyszła z Włoch i bazuje na historii o pewnej kobiecie, która około 200 n.e. żyła na Sycylii, i która zginęła śmiercią męczennicy za swoją wiarę chrześcijańską.

Dzisiejszy sposób obchodzenia Świętej Łucji prawdopodobnie pochodzi jednak od niemieckiej tradycji, gdzie młoda dziewczyna przynosiła dzieciom prezenty i słodkie bułeczki, zapowiadając jednocześnie nadejście jaśniejszej pory roku. Była ubrana na biało, na głowie miała glorie/koronę świeczek, przypominającą o tym, że jest Adwent i zbliżają się Święta Bożego Narodzenia.

Tego dnia we wszystkich szwedzkich przedszkolach, szkołach, wyższych uczelniach i nawet zakładach pracy odbywają się tzw. Luciatåg. Jedna z dziewczynek jest Lucia, pozostałe są jej druhnami. Śpiewa się tradycyjne pieśni oraz kolędy. Gdy ja byłam dzieckiem, moja szkoła organizowała swój Luciatåg w renesansowo-gotyckim, piętnastowiecznym niemieckim kościele na starym mieście w Sztokholmie. Zaczynało się to bardzo wcześnie rano, i zawsze przychodziły wszystkie klasy, nauczyciele oraz rodzice. Gdy byliśmy w liceum i sami już nie uczestniczyliśmy w Luciatåg, spotykaliśmy się całą klasą u kogoś w domu i robiliśmy czuwanie, a rano szliśmy prosto do kościoła, po czym przez resztę dnia próbowaliśmy nie zasnąć na zajęciach :-).

 

Chociaż Lussekatter je się przez cały grudzień, ale akurat tego dnia nie może ich absolutnie zabraknąć! Lussekatter to w przetłumaczeniu „kotki Łucji”, ale często można się też spotkać z nazwą Lussebullar – „bullar” to po prostu bułeczki. Lussekatter idealnie nadają się do zamrażania. Radzę od razu zrobić ich więcej, bo bardzo szybko znikają. Ja tradycyjnie spotykam się co roku z moją kuzynką, i robimy hurtowe ilości, plotkując w szafranowych oparach. Później zamrażamy, i przez cały grudzień wystarczy wyjąć z zamrażarki, na chwilkę wrzucić do piekarnika, i możesz się delektować do kawy lub gorącego kakao. Bo Lussekatter są fantastyczne po zimnym spacerze w piękny grudniowy dzień!

 

Lussekatter vel Lussebullar
 
50 g drożdży
200 gram masła
0,5 litra mleka
1,5 gram drobno zmielonego szafranu (jeżeli masz tylko nitki, wymieszaj je z odrobin Łucji cukru w moździerzu i rozgnieć na puder)
0,5 łyżeczki soli
1,5-2 dl cukru (ca 140-180 g)
2 jajka
1,5 kg mąki pszennej
jajko do smarowania, rodzynki

Pokrusz drożdże w misce w odrobinie mleka. Rozpuść masło, dodaj mleko i podgrzej do nie więcej niż 37 stopni. Wlej do drożdży i wymieszaj by się rozpuściły. Dodaj szafran, sól, cukier, jajko i prawie całą mąkę. Wyrabiaj ciasto tak długo by nie przyklejało się do miski. Dodaj więcej mąki jeśli jest zbyt rzadkie, ale pamiętaj, że nie ma być bardzo twarde. Zostaw do wyrośnięcia pod przykryciem przez ok. godzinę.

Wyrośnięte ciasto wyrób, i uformuj z niego długie wałeczki grubości palca. Zwijaj z każdego końca tak, aby zrobiła się litera S. Zawijając je w taki sposób robi się z nich tradycyjne lussekatter. Ale można eksperymentować, np. zwijając dwa pasemka na krzyż, lub np. tworzyć warkocze.

Połóż twoje lussekatter na papierze na blachach i zostaw do wyrośnięcia na około 20 minut. Przykryj ściereczką. One dość mocno wyrastają, także później w piekarniku, więc nie kładź ich za gęsto.

Wyrośnięte lussekatter posmaruj roztrzepanym jajkiem i udekoruj wciskając w środek obu świderków rodzynki. Wciśnij głęboko, bo podczas pieczenia lubią się wysuwać. Piecz w temp. 225 stopni przez ca 5-10 minut. Masz je wyjąć, gdy są jeszcze ładnie żółto-złociste, absolutnie nie brązowe, więc pod koniec doglądaj je dość często.
 

Wczoraj zauwazyłam w lodówce tabliczke marcepanu, więc z jednej cwiartki ciasta zrobiłam mały eksperyment. Postanowiłam zrobić szafranowo-marcepanowe „kanelbullar”.
 
 
Marcepan rozdrobniłam w misce z odrobiną masła, soku z pomarańczy oraz startej skórki z pomarańczy. Rozwałkowalam ciasto na prostokąt, wysmarowałam masą marcepanową, zwinełam i pokroiłam na dwucentymetrowe plastry. Pozwoliłam wyrosnąc, po czym posmarowałam jajkiem, posypałam płatkami migdałowymi i piekłam tak samo jak lussekatter . Wyszły cudownie! Takie małe marcepanowo-szafranowe ślimaczki, z aromatyczną nutką skórki pomarańczowej!
 

Smaklig spis!!


Nobel – wielkie emocje, piękne suknie i wykwintne potrawy!


Nagroda Nobla to coroczna międzynarodowa nagroda, która jest przyznawana przez Szwedzką Akademie Nauk osobom, które wniosły znaczący wkład w dziedzinach fizyki, chemii, medycyny, literatury i pokoju. Nagrody są przyznawane w stolicy Szwecji, Sztokholmie, oprócz Pokojowej Nagrody Nobla, która przyznawana jest w Oslo, w Norwegii. W 1968 r. Sveriges Riksbank, Bank Narodowy, ustanowił nagrodę, która często omylnie nazywana jest „Noblem z Ekonomii”, ale jest to nagroda ku pamięci Alfreda Nobla. A więc chociaż oficjalnie nie jest to Nagroda Nobla, jest ona przyznawana i rozdawana wraz z pozostałymi.

A dlaczego Pokojowa Nagroda Nobla przyznawana jest w Oslo? Ano dlatego, że do 1905 roku Norwegia była w Unii ze Szwecją, a zasady rozdawania nagród zostały ustalone jeszcze parę lat wcześniej!

Każdy odbiorca nagrody, czy laureat, otrzymuje złoty medal, dyplom i sumę pieniędzy, która zależy od dochodów Fundacji Nobla w danym roku. W 2012 roku każdy otrzyma 8 milionów koron szwedzkich (około 3,8 mln złotych). Nagroda nie może być przyznana pośmiertnie, i nie może być dzielona przez więcej niż trzy osoby.

A skąd w ogóle pomysł na tę nagrodę? Ano tak, że w 1888 roku pewien pan Alfred Nobel, bogaty biznesmen i wynalazca dynamitu, doznał lekko niemiłej niespodzianki. Czytawszy gazetę w Paryżu, natknął się na, co wydawało się na pierwszy rzut oka, swój nekrolog. Okazało się, że była to pomyłka, chodziło o Ludviga, brata Alfreda, który umarł. Nekrolog było osiem lat przedwczesny, ale spowodował, ze Alfred Nobel zaczął się zastanawiać, jak zostanie zapamiętany po swojej śmierci. To zainspirowało go do zmiany swojego testamentu. Alfred Nobel zmarł 10 grudnia 1896 roku w swojej willi w San Remo we Włoszech na krwotok mózgu w wieku 63 lat. Nagrody Nobla rozdawane są zawsze w jego rocznice śmierci, a wiec 10 grudnia. Po raz pierwszy przyznano je w 1901r. A kwiaty, tradycyjnie, na bal dostarczane są z miasta San Remo.

Dla wielu naukowców otrzymanie Nagrody Nobla to marzenie nieosiągalne, ale także dla nas zwykłych śmiertelnych obywateli jest to wydarzenie budzące wiele emocji.


Wieczorny bankiet należy do jednych z najbardziej znanych na świecie. W Szwecji i Norwegii cała gala pokazywana jest na żywo w telewizji, i w niejednej rodzinie wszyscy aktywnie oglądają ją i komentują. Znam nawet osoby, które tego wieczoru wraz ze znajomymi sami przygotowują wyjątkowo uroczystą kolacje, po czym jedzą ją jednocześnie oglądając rodzinę królewską konwersującą z laureatami. To trochę tak, jakby jedli kolacje z królem Szwecji :-)

Ten wieczór jest planowany co do minuty. Dokładnie o godzinie 19.03 po schodach w Błękitnej Sali w Sztokholmskim Ratuszu schodzi rodzina królewska, wybrani goście honorowi oraz oczywiście laureaci nagrody wraz z drugą polową. Obowiązkowy strój tego wieczoru to frak dla panów oraz długa suknia wieczorowa dla pań. Alternatywnie akceptowalny jest także mundur wieczorowy lub uroczysty strój ludowy. W tym roku, kiedy nagroda literatury została przyznana pisarzowi z Chin, a laureat nagrody z medycyny pochodzi z Japonii, na uroczystość przybyło sporo gości z tych egzotycznych krajów. Wielu z nich wybrało właśnie stroje narodowe, wiec można było np. zaobserwować sporo kobiet w pięknych strojach gejsz.

O godzinie 19.08 kolacje otwiera pierwszy toast, wznoszony przez przewodniczącego Fundacji Noblowskiej dla Jegomość Króla Szwecji. Dokładnie dwie minuty później król wznosi toast ku pamięci Alfreda Nobla. Kolacja kończy się dokładnie o 22.32, kiedy rodzina królewska i goście honorowi wycofują się do innego pomieszczenia. Dla pozostałych gości wtedy zaczynają się tańce.

Co roku najbardziej dyskutowane są suknie, fryzury i biżuteria królowej, następczyni tronu Victorii oraz jej siostry Madeleine. Ale najbardziej oczekiwane jest meny, które trzymane jest w tajemnicy aż do momentu podania przy stole. Dla każdego kucharza przygotowanie meny na wieczór Noblowski to niesamowity zaszczyt, ale i też gigantyczny stres. Jak powiedział to tegoroczny kucharz, Andreas Hedlund: „Jest to kolacja, o której każdy kucharz marzy, ale panicznie się boi”. Przygotowania trwają miesiącami, a później wraz z około czterdziestoma kucharzami w ciągu jednego wieczoru trzeba nakarmić około 1500 osób. Składniki są typowo szwedzkie, i co roku ustalany jest jakiś temat. W tym roku gościom podano meny zainspirowane szwedzkimi lasami.


Meny Noblowskie 2012, kucharz Andreas Hedlund
  • Marynowany pstrąg z terryną kalafiorową, ikrą z sielawy z Kalix oraz koperkowym majonezem
  • Bażant z kurkami, gotowanymi gruszkami, zimowymi warzywami, purée z ziemniaków migdałowych, sos z czerwonego wina
  • Trylogia wiśniowa na pistacjowym mascarpone i czarnym, wiśniowym sorbetem

Niestety za wcześnie jeszcze, abym wam mogła podać przepisy na powyższe pyszności. Czasem wyciekają do sieci po jakimś czasie, czasem pojawiają się w różnych wydaniach książek. Ale dopiero minęły dwa dni, wiec nie ma na co liczyć :-). Trzeba się też trochę naszukać, a dla osoby nie znającej języka szwedzkiego jest to zadanie prawie niemożliwe.

Ale jest sporo przepisów w bardzo ciekawej książce, która została wydana po polsku: Bale Noblistów – od klasycznych meny po współczesne przepisy. Nie jest to typowa książka kucharska, a raczej bardzo ładnie wydana historia Nagrody Nobla, opisująca w bardzo prostej i eleganckiej formie różne historie i wydarzenia związane z nagroda i ludźmi, a całość jest przeplatana wybranymi przepisami z różnych lat. Pozwolę sobie wam przybliżyć jeden, który pochodzi z 1913 roku i nosi nazwę po polskiej Hrabinie Walewskiej – sola à la Walewska, która może jest wam znany. W 1913 roku zmodyfikowano ten klasyczny przepis, zastępując sole turbotem.



Supreme z turbota à la Walewska

Ugotuj 6 filetów z soli, po 200 g każdy
Sos mornay: ugotuj klasyczny beszamel, dodaj żółtko, śmietankę i ser
Obierz, ugotuj i przeciśnij przez praskę 1 kg ziemniaków. Dodaj 4 żółtka i 50 ml oleju. Wymieszaj i dopraw solą i pieprzem.
Przełóż ziemniaki do rękawa cukierniczego z końcówką w formie gwiazdki i wzdłuż obrzeży żaroodpornego naczynia wyciśnij gwiazdki. Postaw pod grillem w piekarniku i zapiekaj, aż zaczną się rumienić.
Wyjmij z piekarnika i pośrodku półmiska wyłóż ugotowane sole. Polej je sosem mornay i wstaw całość do piekarnika nagrzanego do 275 stopni. Zapiekaj aż się zacznie rumienić.
Gotową potrawę udekoruj gorącym mięsem z homara oraz plasterkami trufli. No ok, taka jest oryginalna wersja :-)! Z homarami i truflami może być trudno w osiedlowym sklepie, więc możecie się też obejść bez nich :-)

Jeżeli interesują was wszystkie meny z balów Noblowskich od samego początku, spis ich znajdziecie tu: http://www.nobelprize.org/nobel_prizes/award_ceremonies/menus/ (niestety nie ma przepisów).


Smaklig spis!


Friday, December 7, 2012

Köttbullar – mała mięsna kuleczka o dużym znaczeniu dla Szwedów!


Jak każda prawdziwa szwedka kocham sklepy IKEA. Jestem wychowana na ich meblach i identyfikuje się ze stylem wnętrzarskim, który rozpowszechnia. A półkę Billy prawdopodobnie mogłabym złożyć w 10 minut bez instrukcji nawet gdyby ktoś mnie obudził o 3 w nocy i kazał mi to zrobić :-) Ale jest jedna rzecz, którą omijam szerokim lukiem – ich tzw. mięsne kuleczki, które w Szwecji nazywają się köttbullar. Te podawane w IKEA z prawdziwymi köttbullar nie mają nic wspólnego! Fe!!! IKEA, wybacz mi!

Radze wam spróbować prawdziwych, a sami się przekonacie. Ja, gdy tylko mam okazje, przywożę mrożone ze Szwecji (najlepsze są od firmy Scan), bo na nich jestem wychowana. No i trochę leniwa, a lubię mieć zamrożone köttbullar w rezerwie w zamrażalce, zawsze się przydadzą. Pamiętam, gdy na studiach, kiedy budżet był napięty, gotowało się tzw. „pink pasta” – a wiec spaghetti z ketchupem i köttbullar :-). Aż się dziwie, że kiedyś mogłam to jeść :-).

Bardzo łatwo się je jednak robi samemu w domu, a na szwedzkim wigilijnym stole absolutnie nie może ich zabraknąć.

Köttbullar, 4 porcje

250 gr mielonej wieprzowiny
400 gr mielonej wołowiny
1 jajko
1 dl śmietany
1 dl bulki tartej
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka soli
2 szczypty mielonego czarnego pieprzu
1 szczypta mielonego ziela angielskiego
1 mała cebula, bardzo drobno posiekana lub nawet starta
masło do smażenia

Zalej bulkę tartą śmietaną i odstaw na parę minut, aby napęczniała. Podsmaż cebule, aż będzie złocista, i odstaw do ostygnięcia. Do bulki tartej dodaj jajko, przyprawy oraz cebule. Zmieszaj wszystko z mięsem. Uformuj małe kuleczki (około 2-3 cm średnicy – zmocz ręce zimną wodą to będzie ci łatwiej je uturlać), połóż na talerzu i odstaw do lodówki na 15-20 minut. Usmaż twoje köttbullar na maśle aż będą miały złocisty kolor, po czym obniż temperaturę i pozwól im się powoli dosmażyć przez parę minut. Podawaj z ziemniakami (tłuczonymi lub gotowanymi) i sosem pieczeniowym. I obowiązkowo pamiętaj o dżemie żurawinowym. Ten akurat jest do kupienia w sklepie spożywczym w IKEA, i jest jak najbardziej poprawny i smaczny J

Jak pisałam, köttbullar to jedno z obowiązkowych dań na wigilie. Wtedy czasem się robi wersje trochę bardziej korzenną, dodając np. szczyptę cynamonu lub mielonego imbiru. Warto spróbować.

Obiecuje, że dopiero gdy spróbujesz prawdziwych köttbullar zrozumiesz, dlaczego Szwedzi są tak bardzo do nich przywiązani!

Smaklig spis!!


Wednesday, December 5, 2012

Madagaskar – kulinaria króla Juliana! Część III



No właśnie, a jak z jedzeniem na tej pięknej wyspie? Ano tak, że Madagaskar spokojnie mógłby konkurować w kwestii jakości potraw z niejedną restauracją w Europie z gwiazdkami Michelina, ale bez rachunku, który na koniec posiłku psuje przyjemność. Ta wyspa produkuje fantastyczną wanilie i czekoladę, więc desery są słodkie i aromatyczne, i niesamowicie dekadenckie!! Tu udało mi się po raz pierwszy kupić tabliczkę fantastycznej gorzkiej 100%-ej czekolady.

Jako, że jest to wyspa, więc w karcie można znaleźć wszystko to, co morze daje najlepsze, najświeższe ryby i skorupiaki! A mięso, no cóż – kurczaki tu nazywają się akuhu, są dość chude i raczej nie zrobi się z nich soczystego dania :-) Ale za to pozostałe mięso! Na Madagaskarze nie ma krów, jest taka lokalna odmiana woła, który się nazywa zébu. Zwierzęta te używane są w roli, do transportu lub pracy. Nie spędzają dni w oborze, tuczone paszą. Mięso zébu jest bardziej aromatyczne od naszej wołowiny, ale fantastycznie soczyste i kruche. Stek z zébu za grosze można zamówić w każdej, nawet najprostszej restauracji, i jest to jedno z najlepszych mięs, które miałam okazje spróbować. Robią z tego także szaszłyki, którymi nas poczęstowano po długim trekkingu w dżungli. Wszechobecnym zébu towarzyszą też wszechobecne kozy, więc o pyszne, grillowane mięso koźlęce wcale nie trudno. A wśród tych dan pyszni się ogromny wybór potraw pochodzenia afrykańskiego i azjatyckiego, które zostały przywiezione na wyspę przez ludy, które napływały tu z różnych stron świata przez dziesięciolecia.



Niestety wszystkie te pyszności miałam jedynie możliwość spróbować podczas mojej podróży przez wyspę, oraz w trakcie kilkudniowego pobytu w stolicy. Bo w naszej malej wiosce Andavadoaka, z dala od cywilizacji, na porządku dziennym było całkowicie inne meny. A składało się ono z ryby, ryżu i fasoli. Na śniadanie chleb, miód i mleko skondensowane. Odświętnie trochę masła, więc większość osób zaczęło smarować chleb mlekiem skondensowanym, aby sobie urozmaicić poranki :-) Na obiad ryba, ryż i fasola, i na kolacje ryba, ryż i fasola. Do kolacji czasem na deser małe banany, lub tzw. „bonbon coco”, placuszki ze skondensowanego mleka ze skarmelizowanym cukrem i grubo startymi wiórkami kokosowymi. Mało wysublimowane, ale skoro o snickersie można tylko pomarzyć, no cóż...... :-)


I tak codziennie wyglądało meny, tydzień po tygodniu...... Czasem dostawaliśmy warzywa, np. ratatouille z pomidorów i zucchini, lub surówkę z białej kapusty. Dwa razy połów był wyjątkowo udany, i dostaliśmy świeżutkie kalmary, marynowane w czosnku i imbirze, grillowane na ogniu. Była to jedna z najpyszniejszych rzeczy, które w życiu miałam okazje zjeść. Niby proste, ale takie świeże!! Ale jak się nie udało nic złowić, to nie zostawało nic jak tylko ryż i fasola.... :-). Mi to akurat nie przeszkadzało, ale niejedna osoba tam marzyła o hamburgerze z frytkami!!


Gdy komuś bardzo doskwierał głód mógł się przejść do wioski i za parę groszy zakupić tzw. bok-bok. Są to małe, dość twarde pączki smażone na oleju palmowym. Mi one trochę średnio smakowały, ale za to uwielbiałam inny mały przysmak o nazwie muf sakay. W południe między nurkowaniami do naszej bazy przychodziła mała 9-cio letnia dziewczynka o ślicznym imieniu Papoosie, z koszyczkiem wypełnionym małymi puszystymi kulkami chlebowymi z zielonym chili, smażonymi na głębokim oleju. Palce lizać!!! Czasem przynosiła też małe rybne samosa – idealne dla zmarzniętego nurka! A do tego domowy sos chili o nazwie sakay, który u nich istnieje w dwóch kolorach – zielonym i czerwonym. Uwielbiam ostre jedzenie i zabójcze sosy z różnego rodzaju papryczek chili, i ogólnie uchodzę wśród znajomych za osobę bardzo odporną na ostrość różnych potraw. Ale ten czerwony sakay można by spokojnie wpisać na listę broni biologicznej. Pobiło nawet mój dotychczasowy nr 1, słynny Marie Sharp´s o genialnej nazwie „No whimps allowed”, którego przywiozłam z Belize. Kupiłam kilka słoiczków sakay i przywiozłam do domu. Ten zielony idealnie smakuje jako dodatek do mięs, ale ten czerwony jak na razie nie znalazł amatorów oprócz mnie. Ale czasem przemycam kropelkę do potraw, które gotuje w domu :-). Dodaje im takiego małego „umpff”!! :-)


I tak minęły tygodnie i miesiące!! Czasem leżałam przy zachodzie słońca w hamaku po intensywnym dniu nurkowań, i miałam wrażenie, jakby Polska i cale moje „normalne” życie znajdowało się na innej planecie. Pobyt tam czasem był ciężki, ale najczęściej niesamowicie wynagradzający. Uśmiechy dzieci na plaży, gdy się wymienialiśmy muszelkami. Zaangażowanie kobiet we wiosce, gdy zrobiliśmy degustacje bok-boków i wybraliśmy najlepszą kucharkę tych słodkości :-). Dumę mężczyzn, gdy chodziliśmy z nimi na połów ośmiornic, i udało im się schwytać okazałą sztukę na kolacje. Widok wielorybów, które przepływając z młodymi wzdłuż wybrzeża wypuszczały ogromne pióropusze wodne, lub ich śpiew, który czasem było słychać podczas nurkowań!! To są wspomnienia, które zawsze będę nosiła przy sobie. I teraz, gdy po ciężkim dniu w pracy, znerwicowana od stania w Warszawskich korkach, przypomnę sobie o tej małej wiosce, nabieram dystansu do moich problemów – i przenoszę się na ten mój hamak na ganku, słyszę szum fal, i czuję zapach wiszącej na lince pianki nurkowej!



Tekst ten pragnę zadedykować Nick i Steph, dwóm młodym naukowcom, którzy zginęli tragicznie dwa tygodnie po moim powrocie do Polski. Byliście wspaniałymi ludźmi! Andavadoaka będzie zawsze o was pamiętać!



Tuesday, December 4, 2012

Madagaskar – kulinaria króla Juliana! Część II



W tej malej wiosce pewna brytyjska organizacja podjęła parę lat temu próbę współpracy z lokalną ludnością, w celu odwrócenia negatywnego trendu degradacji rafy i ratowania zagrożonych gatunków. Ludzie tu żyją bardzo biednie i w prymitywnych warunkach. Domki we wiosce są zbudowane z gałęzi, nie ma wody ani toalet. Żyje się z tego, co można złowić w morzu, ścina się lasy mangrowe aby wybudować chatki i ugotować obiad, a potrzeby załatwia się na plaży. A że nie ma żadnej edukacji rodzinnej, społeczność rośnie w zastraszającym tempie, co powoduje zwiększone zapotrzebowanie na jedzenie, a co za tym idzie, nacisk na morze i środowisko. Kobiety tutaj rodzą po kilkanaścioro dzieci, średnia to ponad 9 na kobietę – rekordzistka ma ich aż 29. Rodzi się też w bardzo młodym wieku - najmłodsza dziewczynka, która została matką w tej wiosce, miała 8 lat!! Jeden z projektów, który tam jest prowadzony, to właśnie między innymi edukacja seksualna, dostęp do środków antykoncepcyjnych, pomoc przy higienicznych porodach, edukacja dotycząca higieny codziennej itp.

To wszystko jest powiązane z budowaniem świadomości o tym, w jaki sposób rozwój wioski, oraz ilość i sposób połowu, wpływa na zasoby morza. Na szczęście współpraca z wioską układa się fantastycznie, a inicjatywa rozlewa się na sąsiednie wioski. Rada seniorów w kilku wioskach postanowiła założyć pierwszy w tym rejonie społecznie zarządzany obszar ochrony środowiska, o pięknej nazwie Velondriake, co w lokalnym języku znaczy „żyć z morzem”. W 2008 roku przewodniczący rady Velondriake, Mr. Roger Samba, został uhonorowany przez WWF nagrodą Getty Prize for Conservation, tzw. środowiskowym „Noblem”. Dziś cały obszar zarządzany jest lokalnym prawem zwanym Dina, i trwają negocjacje z rządem Madagaskaru, aby to prawo zrobić oficjalnym, państwowym, i objąć nim całą wyspę. Więcej o Velondriake przeczytasz tu: http://velondriake.org


Organizacja, z którą pojechałam, pełni funkcje łącznika badawczego i edukatora dla plemienia Vezu, które zamieszkuje ten region wyspy. Uczy na przykład ludność hodować ogórki morskie, zamiast wyławiać te z morza, zakładają małe rezerwaty przybrzeżne, aby umożliwić zagrożonym organizmom regeneracje i przyrost. Monitorują zagrożoną wymarnięciu odmianę żółwi, które są tu od dawna zabijane dla mięsa lub handlu, oraz połów rekinów i żółwi morskich. Wykonują mappingi raf koralowych, sprawdzając, jak się zmienia jej kompozycja, jakie korale lub ryby zanikają, a co się nadmiernie rozwija lub ma się dobrze. Na podstawie tego przygotowują raporty o jej stanie, które miedzy innymi są przekazywane do WWF i ONZ.

I tu właśnie znalazła się rola dla mnie i paru innych szaleńców nurkowych, którzy codziennie o godzinie 6 rano wskakiwali do wody aby zapisywać swoje spostrzeżenia. Myślałam, że po tylu latach nurkowania znam się na odmianach ryb i korali, ale nieźle musieliśmy tu wkuwać :-). Czasem po ośmiu godzinach non stop w mokrej piance, wskakując i wyskakując z łodzi, licząc rybki i spisując odmiany, człowiek nie wiedział, którędy do śpiwora. A warunki życia były bardzo prymitywne.


Mieszkaliśmy w małych drewnianych chatkach na skarpie przy plaży. Prąd był przez dwie godziny rano i trzy wieczorem, a woda z kranu tylko zimna, w połowie odsolona morska, a działała tylko kiedy był włączony agregat. A że były problemy, aby w te odległe miejsce dostarczyć benzynę do agregatu, czasem przez parę nic z kranu nie płynęło. Trzeba było się zadowolić tym, że podczas nurkowania ciało było myte, i ewentualnie domywać się wodą z wiadra! W chatkach oczywiście mnóstwo współlokatorów, np. mrówki, karaluchy, ogromne stonogi..... i szczury. I te ostatnie były najgorsze, bo po prostu w nocy przeszkadzały i nie dawały spać. Były dość małe i nawet słodkie, ale robiły dużo hałasu. A dla zmęczonego nurkowaniem człowieka spokojny sen był najważniejszy. Lubiły czasem się przejść po śpiącym człowieku, co było dość wkurzające. Szperały w torbach w poszukiwaniu za jedzeniem. Pewnej nocy obudziłam się, bo miałam uczucie prześladowania. Otwieram oczy, a obok mojej głowy siedzi mały szczurek i się we mnie wpatruje :-) Ale jednej nocy obudziłam się gdy jeden mnie ugryzł w mały palec od ręki - chyba sprawdzał, czy to jakiś jadalny orzeszek!! :-). I wtedy powiedziałam sobie, że już dosyć, i wyprowadziłam się z materacem i śpiworem na ganek. Tam mi przynajmniej przeszkadzał tylko wszechobecny piach, i kozy, które po wiosce chodziły luzem w ciągłym poszukiwaniu czegoś do jedzenia. A wieczorem usypiał mnie szum fal….



…. to be continued


Madagaskar – kulinaria króla Juliana! Część I

Po wielu miesiącach nieobecności wracam do pisania mojego bloga….. Dla tych, którzy może zauważyli, że się nie pojawiają nowe posty :-) parę słów o tym, co się działo w moim życiu….

Latem postanowiłam spełnić marzenie, które nosiłam w sobie przez ostatnich parę lat. Zawsze bowiem marzyłam o wyjeździe na wolontariat na dłuższy czas… Niestety a to kariera, rodzina, a to remont mieszkania i życie codzienne zawsze były powodem do przesuwania decyzji. Poza tym we mnie tkwiło takie małe ziarenko wątpliwości, czy wypada zrobić coś tak „egoistycznego”, zostawić rodzinę i pracę. Pewnego dnia w maju jednak postanowiłam, że jeżeli nie zrobię tego teraz, zawsze będę żałowała, bo z roku na rok może być trudniej. W końcu nie planowałam wyjazdu urlopowego, nie jechałam po to, aby spędzać dni leżąc pod palmą, czytając książki, popijając Pina colade. Chciałam zrobić coś dobrego dla naszej planety. Coś innego, niż tylko sortowanie śmieci w domu i odprowadzanie 1% podatku na różne organizacje. A że jestem od lat napalonym nurkiem, interesowało mnie pomaganie w czymś, co ma styczność z woda. W poszukiwaniach pomógł przyjaciel Google, i znalazłam bardzo cenioną brytyjską organizacje, która na Madagaskarze prowadzi badania rafy koralowej. Koniec świata, zero cywilizacji, piękne wody, i wyspa w potrzebie. Tak, Madagaskar to nie jest tylko film rysunkowy, ale także wyspa w zachodniej części Oceanu Indyjskiego, u południowo-wschodniego wybrzeża Afryki. Może to się wydawać dla niektórych oczywiste, ale zdziwilibyście się, ile osób na moją wieść, że jadę na Madagaskar, powiedziało ze zdziwieniem: „a to to nie jest tylko miejsce wymyślone przez Dreamwork Pictures??” :-)

A więc postanowiłam jechać. Po gigantycznej serii szczepionek i 28 godzinach lotu wylądowałam w Antananarivo, stolicy Madagaskaru. Spodziewałam się zobaczyć piękną, zieloną i tropikalną wyspę, a zastałam wypaloną ziemie i bardzo dużą biedę. Madagaskar jest bowiem krajem niesamowicie biednym i nierozwiniętym, który jednocześnie posiada bardzo dużą wartość przyrodniczą. Przez wiele organizacji międzynarodowych ta czwarta co do wielkości na naszej planecie wyspa uznawana jest za nr 1 hot-spot pod względem bioróżnorodności na świecie. Hot-spot można zdefiniować krótko jako najbogatsze i najbardziej zagrożone zbiorniki życia roślin i zwierząt na ziemi. Dla zainteresowanych można poczytać więcej pod:
http://www.conservation.org/where/priority_areas/hotspots/Pages/hotspots_main.aspx


Na Madagaskarze bardzo widoczna jest ingerencja człowieka w przyrodę, i niestety w najgorszy możliwy sposób. Ludność tamtejsza, zmuszona przez biedę i brak infrastruktury, uprawia politykę tzw. slash-and-burn. Zapotrzebowanie na energię w głównej mierze zaspokaja węgiel drzewny. A więc wypala się i wycina lasy tropikalne na ogromną skalę, aby móc przeżyć, wypalić cegłę na budowę domu, ugotować obiad i nakarmić dzieci. Odbywa się to w takim tempie, że szacuje się, że około 80% lasów zostało wyciętych w ostatnim stuleciu. A że wyspa kryje w sobie ogromną ilość endemicznych zwierząt i roślin, szkody, które są jej wyrządzane, przekraczają ludzką wyobraźnie. Wyjałowiona ziemia, pozbawiona większej roślinności, szybko eroduje. Woda wypłukuje ziemię, co prowadzi do powstawania ogromnych rozpadlin, a w niższych partiach rzek do gromadzenia się dużych ilości piasku, który później jest wymywany do morza i uszkadza rafy i jej życie. Lasy tropikalne zanikają, a wraz z nimi setki zwierząt i roślin znajdujących się na czerwonej liście gatunków zagrożonych. Jak większość lemurów, które występują wyłącznie na Madagaskarze. I nie wspominając o wszystkich gatunkach, które dopiero są odkrywane przez lokalnych i międzynarodowych naukowców....


Różne organizacje oraz ekolodzy starają się zmniejszyć degradację środowiska edukując społeczeństwo, sadząc lasy i wdrażając odnawialne źródła energii w wioskach, lub ucząc społeczność nowych sposobów na życie, jak np. hodowanie ciem jedwabnych lub uprawa roślin do olejków eterycznych i kosmetyków. Próbuję się zaszczepić bardziej ekologiczne podejście do eksploatacji naturalnych surowców. Organizacja, z którą ja pojechałam, parę lat temu założyła bazę w malej wiosce rybackiej w jednym z najbiedniejszych i najbardziej odludnych miejsc na wyspie, Andavadoaka. Aby tu dotrzeć trzeba jechać jeepem po kamiennych drogach, piasku, wyschniętych korytach rzek lub jezior. Najbliższa cywilizacja, sklep czy szpital znajduje się kilkaset kilometrów na południe, co w takich warunkach terenowych, a szczególnie w porze deszczowej, może oznaczać podróż trwającą nawet dobę. O zasięgu komórki można zapomnieć! I tu właśnie, po tygodniu podroży przez wyspę, wylądowałam na początku sierpnia!

... to be continued